poniedziałek, 26 października 2015

Półmaraton Szakala dookoła Lasu Łagiewnickiego

W końcu! Po trzech latach, od kiedy dowiedziałem się  tym biegu, udało mi się w nim wystartować. Jesienią w Polsce jest cała masa ciekawych i malowniczych biegów, dlatego wybór jest trudny i zawsze z czegoś trzeba zrezygnować. W tym roku potraktowałem ten półmaraton priorytetowo, kończąc już sezon i startując bez spiny - miała to być czysta przyjemność




Zwłaszcza, że w tym okresie lasy wyglądają pięknie i bardzo przyjemnie się po nich biega. Jadąc do Łodzi nawet nie zastanawiałem się jaki czas osiągnę. Chciałem po prostu odwiedzić kilka zakątków Lasu Łagiewnickiego, po których jeszcze nie biegałem, a z profilu trasy wiedziałem, że są dosyć pagórkowate m.in. słynne parowy i "Góry". Niektórzy przed startem nawet straszyli nimi żółtodziobów :)

  
Porządku strzegła Straż Miejska, czy może raczej Straż Konna
 

Ciekawostką jest, że najpierw wystartowały kobiety, a dopiero 15 minut później pierwsza grupa mężczyzn (w sumie uczestników podzielono na 3 grupy). Dzięki temu już po kilku kilometrach zacząłem wyprzedzać pierwsze kobiety. Z mojej strony to lepiej, bo przynajmniej nie było monotonnie - ciągle pojawiał się przede mną ktoś nowy, ale nie wiem czy dla kobiet to takie fajne, jak co chwile ktoś je wyprzedza. A poza tym, gdzie równouprawnienie? ;)
 


Co do trasy, to trzeba przyznać, że była bardzo urozmaicona. Dużo wąskich, leśnych ścieżek, czasem jakaś kładka, bruk (masakra!), no i trochę pagórków, które w okolicy połowy dystansu mocno dały w kość. Po 15-tym kilometrze trasa wiodła wąskim, krętym i nierównym szlakiem z wystającymi korzeniami, na których łatwo było wywinąć orła i muszę przyznać, że biegło mi się tam dosyć trudno. Poza tym na obydwu punktach żywieniowych na trasie była tylko woda w butelkach - trochę ubogo... Biorąc pod uwagę dosyć duże firmy sponsorujące, to cały pakiet startowo-metowy nie powalał na kolana. Konkurencja jest w tym przypadku daleko z przodu. Jednak organizacyjnie nie można się czepiać, fajna impreza, która mimo ok. 600 zawodników sprawia wrażenie kameralnej.


Największym plusem Półmaratonu Szakala jest bezsprzecznie Las Łagiewnicki. Start i Meta są położone na Arturówku wśród malowniczych leśnych jeziorek, które mamy okazję obiec prawie w całości. Jeśli ktoś lubi bieganie w terenie, po lesie, z urozmaiconymi widokami to ten bieg jest w sam raz dla niego i obok Maratonu Kampinoskiego absolutny "must run" dla biegaczy z centralnej Polski. 


Z kronikarskiego obowiązku dopiszę jeszcze, że na metę wbiegłem w czasie 1:45:32, co dało mi 184 miejsce na 620 uczestników. Muszę przyznać, że pobiegłem prawie na maxa - czekając na start poczułem taki przypływ adrenaliny, że postanowiłem się nie oszczędzać i nie kalkulować. Z kilku powodów nie miałem jednak w nogach "powera", ale z rezultatu jestem w miarę zadowolony.



Cieszę się, że w końcu ukończyłem Półmaraton Szakala i polecam go wszystkim biegowym zwierzakom :)  AaaUuuu!!!


P.S. Mam już swój pierwszy biegowy kubek ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz